Warszawiak pracuje na metr mieszkania 42 dni, ale to tylko magia statystyki

Warszawiak pracuje na metr mieszkania 42 dni, ale to tylko magia statystyki

Budowa bloku
Budowa bloku
Najszybciej na mieszkanie zarobi mieszkaniec Katowic, najwięcej czasu zajmie to natomiast warszawiakowi. Gdyby wyciągać średnią, to na metr kwadratowy mieszkania pracuje się w Polsce 34 dni. Statystyka ma jednak to do siebie, że obejmuje tylko wycinek rzeczywistości.

W Warszawie zarabia się najwięcej, ale i koszty życia są najwyższe w kraju. Statystyczny mieszkaniec stolicy zarabiając około 5126 zł netto, na metr kwadratowy nieruchomości zapracuje dopiero po 42 dniach pracy – wynika z analizy HRE Investments.

Niższe ceny idą w parze z niższą pensją

Niewiele lepiej mają mieszkańcy Gdańska, Gdyni czy Krakowa. W Gdańsku, żeby kupić metr kwadratowy, trzeba pracować tylko dzień krócej niż w stolicy, a w Gdyni i Krakowie trzeba na ten cel poświęcić aż 40 dni roboczych. W środku rankingu znalazły się Wrocław, Lublin, Rzeszów, Białystok, Poznań, Szczecin, Bydgoszcz czy Olsztyn. W tych miastach wojewódzkich trzeba pracować od 31 do 39 dni, aby zarobić równowartość metra kwadratowego mieszkania.

Na drugim biegunie mamy mieszkańców Katowic. Metr kwadratowy mieszkania kosztuje tam tyle, ile wynosi średnia płaca za 24 dni roboczych. Mniej niż 30 dni musielibyśmy przepracować gdybyśmy chcieli kupić metr nieruchomości w Łodzi, Kielcach czy Zielonej Górze.

Średnie ceny transakcyjne i wynagrodzenia netto w miastach wojewódzkich

Większość zarabia mniej niż średnia

Mieszkańcy Łodzi, Kielc czy Opola mogliby więc poczuć się jak zwycięzcy loterii, skoro cena metra zbliża się do średnich zarobków. Jest w tym jednak ogromny szkopuł: to wszystko statystyka, takich średnio zarabiających łodzian czy kielczan jest bardzo niewielu.

W miastach, w których najkrócej zbieramy na metr kwadratowy – Opole, Łódź, Kielce, Zielona Góra i Katowice zarobki netto stanowią od 70 proc. do 87 proc. ceny transakcyjnej metra.

Zakopane poza wszelką konkurencją

W zestawieniu nie ujęto jednego z najdroższych, jak nie najdroższego, miasta, czyli Zakopanego. Ceny są tak wysokie, że pozostają poza zasięgiem średnio zarabiających. Tym samym młode małżeństwo zakopiańczyków raczej nie ma szans na kupienie mieszkania o powierzchni 60 m kw, chyba że dostaną spadek lub darowiznę od kogoś bliskiego. Deweloperzy nastawieni są na klientów biznesowych, którzy kupują mieszkania w celach inwestycyjnych (dla turystów na wynajem krótkoterminowy albo z zamiarem odsprzedaży) oraz bogatych klientów z Warszawy czy Krakowa, dla których apartament na Podhalu będzie „odskoczną” od życia w mieście.

Kilka dni temu zapoznałam się z ofertami sprzedaży nieruchomości w cenie do 10 tys. zł za metr kwadratowy. Jeden z najpopularniejszych serwisów z ogłoszeniami nieruchomości zaproponował mi tylko dwa mieszkania. Pierwszym był 66-metrowy apartament (nie zwykłe mieszkanie!), którego atutem ma być lokalizacja („3,5 km od Krupówek, w pobliżu stacja narciarska Nosal”) znajduje się w piwnicy. To opcja dla tych, którzy mieszkając w stolicy Podhala, nie potrzebują do szczęścia widoku gór z okna, ba, nie będą mieć przecież żadnego widoku. Miesięczny czynsz wynosi 1000 zł, do tego prąd płatny osobno.

Znalazłam jeszcze mieszkanie do wykończenia w budynku wielorodzinnym, który choć powstał w 2010 roku, to do dziś nie został zamieszkany. I właściwie tyle, gdy chodzi o oferty do 10 tys. zł.

Czytaj też:
Zakopiańczyków nie stać na życie w swoim mieście. Apartament w piwnicy albo wyprowadzka